Muzyka

środa, 17 lutego 2016

Incredible cz. 4

Kilkukrotnie lustrowałam wzrokiem pierwszą kartkę księgi. Widniały na niej stare zapiski, w które dogłębnie się wczytałam. Mówiły one o genezie rodziny Royals'ów, jednego z najpotężniejszych rodów czarnoksiężników. Wywnioskowałam z tej całej bełkotaniny, że każdy z nich posiadał w sobie ukrytą magię, która ujawniała się, gdy tylko byli na nią gotowi. Na kolejnych stronach pojawiały się porady jak opanować swą magię. Chcąc jak najwięcej dowiedzieć się na ten temat szybko przerzuciłam stronę lecz moim oczom ukazały się strzępy pozostawione po wyrwanej kartce a na kolejnych były już tylko przepisy na przeróżne eliksiry. Nie mogłam pojąć jednego, dlaczego księga ojca skupiała się na Royals'ach skoro on sam był z rodu Black'ów?  I kolejne pytanie, do czego było mu to wszystko potrzebne? Sam musiałby być czarnoksiężnikiem... To wszystko brzmi jak jeden wielki żart. Ale w takim razie czy sytuacja w lesie, nagrzanie klamki, zatrzaśnięcie się drzwi były tylko wytworem mojej wyobraźni? Czy to właśnie ona płata mi figle? Przecież to wszystko można logicznie wytłumaczyć. Słońce nagrzało zewnętrzną stronę klamki a drzwi zatrzasnęły się na skutek przeciągu. A co z zamarzniętym pniem, który po chwili juz nim nie był? Postanowiłam, że muszę zachować to w sekrecie, w innym wypadku ludzie uznają mnie za wariatkę i skończę w wariatkowie.
Postanowiłam, że wybiorę się jutro do biblioteki, może tam znajdę coś przydatnego. Z zamyślenia wyrwał mnie cichy stukot w okno. Spojrzałam w jego stronę lecz nikogo w nim nie było, no cóż, raczej nikt nie zapukałby w szybę znajdującą się na piętrze. Podeszłam bliżej i zerknęłam ku dołowi. Stał tam nie kto inny jak Kellin trzymający w garści małe kamyczki. Chwyciłam za ramę okna i podciągnęłam je do góry.

- Czego chcesz?- szepnęłam. Wiedziałam, że mimo to mnie usłyszał.
- Pogadać -stwierdził.
- Znalazłeś sobie idealną porę na pogawędki.- stwierdziłam, gdy do moich uszu dobiegł dźwięk zegara z salonu wybijającego północ.
- Odsuń się.
- O co ci chodzi?- mimowolnie wykonałam polecenie. Nim zdążyłam otworzyć usta, by dać mu reprymęde za nękanie mnie po nocach, Kellin stał już obok mnie.- Jak  to. Nie zdążyłaś się jeszcze o tym przekonać?
- Jeszcze raz nazwij mnie jakąś kreaturą- podeszłam bliżej niego- a wybiję ci zęby.
- Z tym akurat będzie problem- pochylił się- mam bardzo mocną szczękę- jego miętowy oddech odbijał się od mej porcelanowej skóry. Przyłapałam się na tym, że przez chwilę czekałam na jakiś jego ruch lecz zacisnęłam powieki i wróciłam do rzeczywistości odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
- Skończ już z tą głupią gadką. Nie potrafię się zmieniać, nie mam wyostrzonego słuchu ani nie potrafię skakać na taką odległość- wskazałam w stronę okna.
- Nic z tego nie rozumiem. Widziałem jak twoje rany regenerują się zaledwie w ciągu kilkunastu sekund. To nawet szybciej niż u pospolitych... Wilków.
- No dobrze...- wzięłam długopis z biurka - zobaczmy.
- Co ty..- urwał, gdy zobaczył jak unoszę długopis w górę i celuję nim w moją otwartą dłoń.- Nie rób tego- w zadziwiającym czasie złapał moją rękę, która leciała już w dół.
- Chcę to zobaczyć- stwierdziłam i wbiłam długopis w środek dłoni i wrzasnęłam. Chwilę później wyciągnęłam przedmiot z krwawiącej już rany. Uniosłam dłoń do góry i przyglądałam się równie zaciekawiona jak i Kellin. Mijały sekundy, minuta, kolejne minuty i nic się nie działo.
- Nie rozumiem..- zmarszczył brwi.- przecież sam widziałem..
- Mówiłam.- wypomniałam mu, choć sama byłam zdziwiona brakiem regeneracji. Potwierdziły się tylko moje przypuszczenia. To wszystko mi się tylko wydawało. Może miałam jakieś rozdwojenie jaźni.
- Moja kolej- stwierdził i powtórzył moją czynność. Jednak jego rana natychmiastowo się zagoiła.
- Kellin, to wszystko bez sensu. Nie jestem jakaś wyjątkowa, jestem nastolatką z normalnymi problemami. Błagam cię, zrozum to w końcu.- spojrzałam w jego ciemne, prawie czarne oczy.
- Clary.. Ty coś ukrywasz, nie wiem, może potrafisz to kontrolować ale wiem, że nie jesteś normalna i dowiem się o co chodzi- zabrzmiało to jak ostrzeżenie a może bardziej groźba.

- Wynoś się- koniec uprzejmości, przesadził.
- Clary.
- Idź już! Jesteś jakimś świrem! - wrzasnęłam.
Wychodząc a raczej wyskakując spojrzał na księgę leżącą na łóżku.
- Skąd to masz?- jego oczy zabłysnęły.
- Co cię to obchodzi?!
- Pytałem skąd masz tą księgę- warknął.
- Z biblioteki idioto. Chyba tylko tam znajdują się stare książki. Wynocha powiedziałam!- wyskoczył przez okno a ja krzyknęłam za nim- i nie chcę cię tu juz nigdy widzieć!- zatrzasnęłam okno a szyba w  nim niebezpiecznie się zatrzęsła.
Pełna mieszanych uczuć przebrałam się w dres, odłożyłam książkę do skrytki i położyłam się do łóżka. Skoro Kellina tak zaciekawiła księga to musi coś o niej wiedzieć. A jeśli coś wie na jej temat to może mógłby mi pomóc. Nie.. To głupie!

-Wychodzę!- krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź babci zamknęłam za sobą drzwi.
Pogoda była cudowna. Bezchmurne błękitne niebo, na którym spoczywało rażące słońce. Jego promienie oplatały moją twarz kończąc na ramionach. Z tego co słyszałam to takie poranki w Danvers są rzadkością, a szkoda.
-Witaj sąsiadko!- usłyszałam za plecami głos Kellina, który zignorowałam.- Gdzie to się wybieramy?-zapytał, gdy dotrzymał mi kroku. Lecz ja dalej szłam w milczeniu.- Clary chyba się nie gniewasz za wczoraj?- nie odpuszczał.

-Daj mi spokój.- zatrzymałam się na przystanku autobusowym.
-Zrozum, ja po prostu próbuję się tylko dowiedzieć...
-Nie interesuje mnie czego próbujesz. Mam już Ciebie dosyć! Ciągle za mną chodzisz, nie dajesz mi spokoju, doszukujesz się bezsensownych bzdur! Do tego jesteś aroganckim, egoistycznym...
-Przystojniakiem-wtrącił.
-Dupkiem!-syknęłam i wsiadłam do nadjeżdżającego autobusu.

W bibliotece nie było niczego przydatnego o Danvers. Same podstawowe informacje jak liczba mieszkańców czy powierzchnia miasta. Do głowy wpadł mi pewien pomysł.
-Przepraszam- zwróciłam się do bibliotekarki siedzącej za biurkiem- czy znajdę tu jakąś książkę o Salem?
-Rząd trzeci, regał drugi, środkowa półka.- odpowiedziała młoda kobieta o azjatyckiej urodzie.
-Dziękuję.
Podeszłam do wysokiego regału z książkami i już wiedziałam, że za nic nie dosięgnę do wyznaczonej półki lecz mimo tego podejmowałam próby, dopóki nie zauważyłam nad głową obcej ręki.
-Dzięku..- urwałam, gdy napotkałam spojrzenie błękitnych oczu.
-Nie ma za co- uśmiechnął się chłopak tym samym ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Blond grzywka opadła mu na czoło gdy wydał zduszony śmiech.- Jestem Patric Wood, Patt.- wyciągnął wolną dłoń.

-Clarissa Black, Clary- uścisnęłam ją.
-Więc Clary, co robisz w bibliotece w ten piękny sobotni poranek?
-Mogłabym zadać to samo pytanie.- usiadłam przy jednym ze stolików a Patt podążył za mną.
-Jednak ja byłem pierwszy.- uśmiechnął się. Wskazałam palcem na okładkę książki.- Salem? Dlaczego akurat to cię interesuje?- podparł brodę dłonią.
-Może dlatego, że to miasto wcześniej nosiło taką nazwę?- uniosłam brwi.
-Czego konkretnie szukasz? Może będę w stanie pomóc.
-Chciałabym dowiedzieć się czegoś o..
-Tutaj jesteś, wszędzie cię szukałem- wtrącił Kellin po czym surowo spojrzał na blondyna-  Musimy iść złapał mnie za nadgarstek.

-Kellin co ty..
-Idziemy- zarządził. Patt patrzył chłodno w naszą stronę- musisz uważać na to z kim się zadajesz.

-Mógłbym to samo powiedzieć o tobie.- odwarknął Patric.
-Przepraszam, muszę iść. Dokończymy innym razem- uśmiechnęłam się przepraszająco.
-Znajdę cię- odpowiedział tym samym i złożył pocałunek na wierzchu mojej dłoni, przez co Kellin szarpnął mnie w swoją stronę.

-O co ci chodzi?- zapytałam, gdy byliśmy już wystarczająco daleko.
-Nie możesz spotykać się z tym gościem.- powiedział ewidentne zły.
-Bo..? -uniosłam brwi a ręce złożyłam na piersi.
-Po prostu nie możesz!- wrzasnął. Nic nie mówiąc wyminęłam go i weszłam do pierwszego napotkanego sklepu.
Okazał się być on sklepikiem ze starymi antykami. Idąc Wolnym krokiem przyglądałam się każdej figurce, naszyjnikowi aż dotarłam do ksiąg.
-Szuka pani czegoś konkretnego?- zapytał starzec o długich włosach wplatającymi się w jego siwą brodę.
-W sumie to... Chciałabym dowiedzieć się czegoś o tym mieście. Z tym, że z dawną nazwą.
-Hmm..Salem.- przyjrzał mi się uważnie i poszedł na zaplecze. Gdy wrócił położył na ladzie dwie książki.- Wyczuwam bijącą od ciebie energię. Przyda ci się rownież ta książka- wskazał na brązową okładkę.
-Ile płacę?
-10$.- bez zastanowienia się, dlaczego cena jest tak niska wręczyłam sklepikarzowi banknot po czym włożyłam zakupy do torby i wyszłam. Zamykając za sobą drzwi wpadłam na kogoś. Podniosłam wzrok i ku mojej uldze nie był to Kellin.
-Łooo. Gdzie tak pędzisz?- złapał mnie za ramiona Patt.
-Spieszę się do domu.-odpowiedziałam.

-Chyba przede mną nie uciekasz?-uśmiechnął się.
-No coś ty.- powiedziałam szybciej niż było to potrzebne.
-Nie słuchaj tego aroganta- spojrzał w bok i zanim zdążyłam zrobić to samo jego usta spoczęły na moich. Stałam bez ruchu nie wiedząc co mam zrobić lecz po chwili otrzeźwiałam i szybko się odsunęłam. Nie to żeby mi się nie podobał, bo jest przystojny ale chyba za bardzo nachalny.

-Muszę już iść.- wyminęłam go i puściłam się biegiem wzdłuż uliczki. Zatrzymałam się tuż za rogiem i wciągnęłam głęboko powietrze. Chwilę pózniej usłyszałam kroki w oddali. Kellin.

-Możesz mi coś wyjaśnić?- zapytałam zasapana, gdy go dogoniłam. Lecz on nie odpowiedział, dalej kroczył dumnie przed siebie- słuchasz mnie?- dalej brak reakcji.- okej, jak chcesz.
Zawróciłam na przystanek autobusowy i pojechałam najwcześniejszym autobusem do domu.