Muzyka

niedziela, 21 stycznia 2018

1 cz. Powieści z wattpad! Zapraszam !

Wstając rano z łóżka jak zawsze przejrzałam się w lustrze, by spojrzeć jak tym razem wygląda moja twarz. O dziwo, wszystko było w porządku. Wykonując poranną toaletę zastanawiałam się w jakim dziś będzie humorze. Ubrałam się w typowy dla mnie sposób: czarna bokserka z długimi dziurami oraz jeansy w tym samym kolorze. Do tego skórzana kurtka i botki na niewielkim obcasie. Rozejrzałam się po pokoju zanim zmierzyłam w stronę drzwi. Stare półki ciążyły na ledwo trzymających się w ścianie gwoździach, które w każdej chwili mogły wypaść. Łóżko znajdowało się po przeciwnej stronie, znad którego wkradały się pierwsze promienie słoneczne przez uchylone okno. W wolne miejsce, które zostało wciśnięto jeszcze małą szafę oraz stolik z krzesłem w mahoniowym odcieniu. Pomieszczenie było niewielkie lecz skośny dach dodawał mu uroku. Wszystko wyglądało tak zwyczajnie... Nikt by się nie domyślił co się wydarzyło w nim w niedalekiej przeszłości. Łapiąc plecak zamknęłam za sobą drzwi.


Schodziłam jak najciszej po schodach modląc się w duchu, by go nie obudzić. Zadowolona nacisnęłam na klamkę drzwi wyjściowych, czułam już tę wolność dopóki nie cofnęło mnie ostre szarpnięcie za włosy.
- Jak ty dziś wyglądasz cukiereczku....- pokręcił głową z poirytowaniem. Odór alkoholu jaki wydobywał się od niego był nie do zniesienia.- Mówiłem ci, że nie możesz tak się ubierać do szkoły.- popchnął mnie w stronę ściany.Przerażona wstrzymałam oddech, nie mogłam wydusić z siebie ani słowa- porozmawiamy jak wrócisz. A teraz wypad mała ździro, nie chcę cię widzieć przed 21. Mamy dziś z chłopakami małą imprezkę w domu.
- Znów sprowadzasz tu swoich meneli?
- E-e-e- pokręcił wskazującym palcem tuż przy moich oczach- lepiej uważaj na słowa. Nie chciałbym wyrzucić cię na bruk.- wgniótł moją twarz do ściany.
- Gdyby matka żyła..- wycedziłam przez zęby.
- Ale nie żyje! Ominęło cię to?- parsknął śmiechem.
- Zabiłeś ją!- odepchnęłam go z całej siły uwalniając się przy tym od bólu.
- Ahh Effy.. Oboje dobrze wiemy, że twoja mama była tak zachlana, że niestety wchodząc po schodach potknęła się i skręciła kark spadając z nich. To był tylko nieszczęśliwy wypadek..
- To wszystko twoja wina! To ty! Ty powinieneś być na jej miejscu! To ty ją zepchnąłeś! Widziałam wszystko...- Gdy wypowiedziałam te słowa wymierzył mi cios w policzek.
- Effy, jesteś psychicznie chora. Czy wzięłaś dziś swoje leki?- pogłaskał mnie po ramieniu- nie chciałbym żebyś znów wylądowała w psychiatryku.
- Nienawidzę cię, przeklinam dzień, w którym mama otworzyła przed tobą drzwi tego domu!


- Masz 19 lat a zachowujesz się jak głupia smarkula. Uważaj na słowa, bo wiesz, że do końca życia będziesz mieszkała w tym domu, a ja jako twój prawny opiekun razem z tobą- uśmiechał się szyderczo.
- Gdyby nie to, że ukryłeś testament dawno już mieszkałbyś ze swoimi menelami.
- Wypad na zajęcia, nie chcę cię do rana widzieć- szarpnięciem wypchał mnie przed drzwi- idź do któregoś z klientów mała szmato, a o żadnym testamencie sobie nie przypominam- trzasnął drzwiami.
Zimną dłonią chłodziłam obolały policzek. Nienawidziłam swojego ojczyma, był potworem. Zinsynuował moją chorobę psychiczną po to aby miał gdzie mieszkać i za co się utrzymywać. Byłam w pułapce, nic nie mogłam z tym zrobić.
Dotykając tyłu głowy poczułam mokrą maź, która okazała się być krwią. Wygrzebałam z plecaka chusteczki, wytarłam jedną z nich palce oraz otwartą ranę po czym ją wyrzuciłam i wsiadłam w pierwszy autobus jadący w stronę college'u.
Otworzyłam swoją szafkę i wyciągnęłam z niej książki do biologii. Gdy wkładałam książki do plecaka dziwnie się poczułam. Zerknęłam za siebie. Przy rzędzie przeciwnych szafek stał ciemnowłosy, wysoki chłopak. Miałam wrażenie, że jego niebieskie oczy wywiercały we mnie dziurę, aż w końcu zorientowałam się, że nie patrzy na mnie lecz na stojącą kilka centymetrów ode mnie skąpo ubraną blondynkę.
No tak, kto mógłby zainteresować się nawiedzoną Effy Michel.
- Michel!- nieopodal usłyszałam męski głos. Spojrzałam w tamtą stronę. Kapitan drużyny futbollowej właśnie przytulał swoją dziewczynę godną jego stanowiska. W brzuchu miałam wciąż to dziwne, nieznajome odczucie. Cały czas wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. "Może faktycznie jesteś wariatką"- pomyślałam i ruszyłam na zajęcia.

Jak zwykle usiadłam samotnie w ostatniej ławce. Mimo tego, że cała sala wykładowa zajęta była przez innych uczniów, nikt nie zwrócił uwagi na moją obecność. Rzuciłam książki na ławkę, która odpowiedziała mi pustym echem. Do sali wszedł pan Norman a za nim chłopak, którego dziś widziałam już pod szafkami.
- Witam państwa serdecznie. Widzę, że dziś wszyscy zaszczycili mnie swoją obecnością w przeciwieństwie do wczorajszego dnia. Jeśli myślicie, że to pomoże wam wynegocjować bal halloweenowy, to z przykrością informuję, iż dla mnie liczy się systematyczność.- ludzie wydali z siebie ciche jęki- niemniej jednak ten temat poruszymy w późniejszym czasie.
-Ekhem- chrypnął chłopak.
- A tak, to jest Evan Blackwood, nasz nowy uczeń. Przybył z....- Norman wykonał ruch brwiami w jego stronę.
- Z niedaleka- odpowiedział krótko.
- Tak, tak z niedaleka. Mam nadzieję, że nie sprawi ci trudności fakt, że musisz usiąść w oślej ławce ale najpierw skieruj się do sali obok po krzesło. Nie byliśmy przygotowani na nowego ucznia a wszystkie miejsca są już zajęte- spojrzał na chłopaka przepraszająco.
- Przepraszam, że panu przerwę ale na końcu sali widzę jedno wolne miejsce.- spojrzałam przez prawe ramię w poszukiwaniu miejsca, o którym mówił i z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że chodzi mu o moją ławkę.
- Usiądź lepiej w wyznaczonym przeze mnie miejscu chłopcze- pan Norman nie chciał być niegrzeczny, co nie do końca mu się udało.
- Nie ma takiej potrzeby- sfinalizował i ruszył w moją stronę.
- Powodzenia chłopaku- mruknął pod nosem.
- Cześć- rzucił zajmując miejsce. Położył książki na ławkę, na moje oko za daleko od siebie. Nie patrząc w jego stronę przesunęłam dłonią jego książki wytyczając tym niewidzialną granicę- okej, rozumiem.



Przez całe 50 minut nie przestawał znajdować pretekstu, by mnie zagadywać. A to o ołówek, długopis, ostatnią notatkę, charakter pana Normana, uczniów w szkole. Jako odpowiedź otrzymywał głuche skrobanie długopisu po kartce mojego zeszytu oraz brak reakcji z mojej strony. Gdy zabrzmiał dzwonek spakowałam swoje rzeczy i jako pierwsza wyszłam z sali. Czarnowłosy wybiegł za mną. Chwytając moje ramię spotkał się z cichym syknięciem oraz ugięciem jednej strony mojego ciała.
- Przepraszam, boli Cię coś?- nie ustępował.
- Tak, uszy od twojego głosu- przewróciłam oczami.
- Czyli jednak nie jesteś głucha, moje spostrzeżenia nie były trafne- zaśmiał się.



- Przepraszam, że cię rozczarowałam- ruszyłam do swojej szafki. Wrzuciłam do niej biologię a wyciągnęłam algebrę.
- Widzę, że algebrę też mamy wspólną.
- Ostudź swój zapał. Czego chcesz ode mnie?
- Właściwie to chciałem zapytać dlaczego prawie nikt cię nie kojarzy ale na ten moment bardziej interesuje mnie twój siniak na twarzy- uniósł brwi.



Bez słowa wyrwałam się szybkim chodem do szkolnej toalety,by jak najszybciej zobaczyć swoją twarz. Gdy stanęłam przed lustrem o mało co nie osunęłam się na nogach. Na prawym policzku wyłonił się duży fioletowo-żółty siniec. Nie zastanawiając się dłużej, trzęsącymi rękoma wyciągnęłam kosmetyczkę z plecaka i zakamuflowałam makijażem przebarwienie na twarzy. "On to widział, co jeśli teraz zgłosi to do szkolnego gabinetu?! John tym razem tego mi nie daruje i zamknie mnie w psychiatryku. Muszę coś wymyślić... Evan nie może pisnąć ani słowa"- złapałam się za głowę. " Effy, co ty mówisz, kogo obchodziłoby to jak wyglądasz, kogo obchodzi twój los? Jesteś niewidzialna, dokładnie tak jak chciałaś"- pokręciłam głową- "Przecież ten chłopak jeszcze dziś o tobie zapomni a ty robisz sztuczny szum, weź się w garść Eff". Wyszłam z łazienki pewnym krokiem kierując się na zajęcia do sali 326. Gdy do niej weszłam zauważyłam, że znów Evan zajął miejsce obok mnie. Z poirytowaniem rzuciłam książki na ławkę z głośnym echem, co było dla mnie specyficzne.
- A więc..-zaczął



- Przygotujcie proszę swoje kartki, przypominam, że dziś piszemy wejściówkę- przerwała mu pani Jones wchodząc do sali. W odpowiedzi posłałam Evanowi krzywy uśmiech, ciesząc się w duchu, że przez kolejne 50 minut moje uszy i poplątane myśli odpoczną a ja skupię się na pracy.